Drukuj
Kategoria: Aparaty kompaktowe
Odsłony: 16751

trzecia droga Samsunga

trzecia-droga-Samsunga--080Wykorzystujemy doświadczenia
Zmiana formy z pseudolustrzanki na kompakt, zaprojektowanie dwóch nowych, zminiaturyzowanych obiektywów i rozszerzenie palety…

trzecia droga Samsunga

trzecia-droga-Samsunga--150Wykorzystujemy doświadczenia
Zmiana formy z pseudolustrzanki na kompakt, zaprojektowanie dwóch nowych, zminiaturyzowanych obiektywów i rozszerzenie palety kolorów obudowy z pewnością poszerzy grupę potencjalnych chętnych na NX100. Mamy gniazdo dla zewnętrznego celownika elektronicznego, ale wbudowanego flesza nie. Widać konstruktorzy poszli drogą pośrednią pomiędzy Olympusem a Panasonikiem z jednej strony, a Sony z drugiej. Jednocześnie Samsung słucha głosów z rynku i reaguje na wysuwane sugestie. Menu pierwszych NXów nie ułatwia nawigowania? Proszę bardzo – to w NX100 zostało przeprojektowane à la Sony i Canon, czyli na jednostronicowe zakładki. Podręczne menu nie mieści się na jednym ekranie? Och, teraz już tak, a do tego wprowadzono tu logiczniejszy sposób podświetlania oznaczonej opcji lub funkcji. Maksymalna czułość to zaledwie ISO 3200? Nie ma sprawy, dodajemy ISO 6400.

Samsung NX100 występuje na rynku w trzech odmianach kolorystycznych, ale obiektywy są tylko czarne. Wraz z aparatem zaprezentowano nowy flesz, moduł GPS, wizjer elektroniczny i dwa obiektywy wyposażone w nowatorską funkcję iFn (20 mm f/2,8 i 20-50 mm f/3,5-5,6). Jej aktywowanie pozwala na ustawianie pierścieniem ostrości: czasu naświetlania, przysłony, korekcji ekspozycji, ewentualnie także balansu bieli i czułości, a także umożliwia wybór programu tematycznego.


Cieszy umiar konstruktorów w mnożeniu funkcji, ale przy jednoczesnym zapewnieniu zupełnie wystarczających możliwości sterowania. Pomaga w tym funkcja iFn nowych obiektywów oraz dodatkowy, definiowalny klawisz C. Obsługa aparatu jest szybka, łatwo docieramy do potrzebnych funkcji, ale tak całkiem słodko nie jest. Górne pokrętło sterujące nie jest wciskane jak w Samsungu EX1, służy więc wyłącznie do zmiany czasu naświetlania, ale do korekcji trzeba już użyć przycisku. A obrotowy klawisz nawigacyjny znowu się nie udał. Tym razem podczas obracania (zmiana przysłony) zbyt łatwo go nacisnąć, co powoduje natychmiastowe wejście w jedną z 4 funkcji przypisanych temu klawiszowi, a dalszy obrót skutkuje zmianą jej wartości. Ja podczas testu zamiast zmieniać przysłonę, regularnie wchodziłem w balans bieli (prawa strona klawisza). Dobrze że przysłoną można też sterować za pomocą pierścienia na obiektywie. I jeszcze drobiazg, do którego można się jednak przyzwyczaić: absolutnie lustrzana gładkość obudowy. Aparat sprawia wrażenie jakby chciał natychmiast wyślizgnąć się z dłoni, a dopiero po jakimś czasie orientujemy się, że wyprofilowanie tylnej ścianki i (bardzo oryginalne) przedniej skutecznie zapobiega takim wypadkom. Wrażenie jednak pozostaje.

Tu dobrze widzimy, że srebrna górna pokrywa jedynie sugeruje niedużą grubość korpusu. W rzeczywistości wcale nie jest on cieniutki, ale pamiętajmy, że dystans roboczy (odległość od matrycy do bagnetu) optyki Samsungów NX to 25,5 mm. Dołączony do aparatu zoom 20-50 mm jest odpowiedzią Samsunga na olympusowski „składany” – standardowy zoom 14-42 mm, ale według mnie jego konstruktorzy nie postarali się. Po pierwsze dlatego, że po złożeniu do pozycji transportowej liczy on zaledwie o kilka milimetrów mniej niż w pozycji „20 mm”. Po drugie – nawet ten niewielki zysk został okupiony ograniczeniem zakresu ogniskowych do małoobrazkowych 30-75 mm, podczas gdy standardem (spełnionym przez Olympusa) jest 28-80 (90) mm. Po trzecie – miniaturyzacja wymogła brak systemu stabilizacji obrazu, a po czwarte – jego autofokus jest dość głośny i powolny. No i jest jeszcze po piąte: oryginalny sposób zmiany ogniskowej. W każdym „normalnym” zoomie rzecz wygląda tak, że kręcimy pierścieniem z naniesioną skalą ogniskowych, a znacznik znajduje się na nieruchomej części obudowy obiektywu. Tu natomiast kręcimy znacznikiem, a skala jest nieruchoma. To naprawdę utrudnia prawidłowy wybór kierunku kręcenia. Bezspornym plusem tego obiektywu jest funkcja iFn, ale gdybym sam miał wybrać standardowy zoom, to raczej sięgnąłbym po stabilizowany 18-55 mm. A i tak aparat najładniej komponuje się z jednym z „naleśników”: 20 mm f/2,8 albo 30 mm f/1,8.

Sterowanie rozwiązano sensownie, do głównego menu właściwie nie trzeba zaglądać. Mamy bowiem menu podręczne (pod przyciskiem Fn), funkcje na klawiszu nawigacyjnym, wspomnianą już funkcję iFn na obiektywie oraz definiowalny przycisk C, widoczny po lewej stronie Samsunga. Domyślnie służy on do podglądu głębi ostrości, ale alternatywnie można mu przypisać szybki pomiar wzorca bieli (chyba najszybsza procedura z obecnie spotykanych) albo aktywację / dezaktywację zapisu w RAW + JPEG.


A co w środku?
Przetwornik obrazu to ten sam 14-megapikselowy CMOS co w poprzednich NEXach, tak jak i tam niestabilizowany. Samsung (podobnie jak Sony w NEXach) zrezygnował ze stabilizacji w korpusie, preferując miniaturyzację, ale to oznacza konieczność stabilizowania obiektywów. A te też chcą być małe, więc nie wszystkie zgadzają się na wbudowanie OIS. Stąd tego systemu redukcji rozmazań brak w obu zaprezentowanych wraz z NX100 obiektywach: zoomie 20-50 mm i szerokokątnym 20 mm.
Aparat oczywiście zapisywać może nie tylko JPEGi, ale też RAWy. Zdjęć pojedynczych nie sposób robić częściej niż co około 1 s, a i to tylko wtedy, gdy autofokus jest wyłączony i zapisujemy same JPEGi.
Serie liczyć mogą po 4-10 ujęć przy 3 klatkach/s. No chyba że włączymy ciągły autofokus, bo wtedy nie dość, że częstość spada do 1 klatki/s, to jeszcze obraz pojawia się tylko na króciutkie momenty. Dobrze chociaż, że prezentuje on wtedy aktualny kadr, a nie wykonane już zdjęcie. Tak czy inaczej, NX100 nadaje się do zdjęć szybkiej akcji równie dobrze, a właściwie równie źle, jak niemal wszystkie pozostałe bezlusterkowce na rynku.
Przy opisie elementów składowych aparatu nie mogę pominąć 3-calowego AMOLEDowego ekranu, który – tak jak i jego wersje z innych Samsungów – zachwyca mnie oddawaniem jasności, kontrastów i kolorów w każdej sytuacji poza fotografowaniem z ostrym słońcem za plecami.
Jakiekolwiek braki wśród funkcji trudno dostrzec, dla porządku wymienię najważniejsze:

Konstruktorzy starali się nie przeładować aparatu zbędnymi funkcjami, co w przypadku sprzętu tej klasy należy tylko pochwalić. Osobiście chętnie zobaczyłbym jednak wbudowana lampę błyskową, choćby małą i słabą. Na koniec dodam jeszcze, że akumulator, choć nieduży, gromadzi 9,6 Wh energii i podczas testu nie przekazywał jakichkolwiek sygnałów, sugerujących że NXowi przydałby się większy.

Test poziomu szumów i reprodukcji szczegółów w warunkach plenerowych, przy oświetleniu dziennym. Wycinki pochodzą ze zdjęć wykonanych przy włączonej korekcji szumów. Bardzo dobrze widać niemal zupełny brak szumów dla ISO 800, istotny wzrost ich poziomu dla ISO 1600 (także szumów chrominancji, słabych w świetle sztucznym) oraz spadek dla ISO 3200. Z tym, że tu zanikają także kolory. Ciekawe, że czerwień na obrazie zniknęła niemal zupełnie, ale na kolumnach została. Podejrzewać można obecność jakiegoś „inteligentnego” systemu odszumiania – aktywnego w różnym stopniu w poszczególnych obszarach kadru.

W zoomie 20-50 mm brakowało mi stabilizacji, ale w pewnych sytuacjach można jakoś ten problem ominąć. Tu solidne podparcie rąk i wykonanie 10 ujęć poskutkowało dwoma zupełnie nieporuszonymi. Czas 0,3 s, f/22, ogniskowa 20 mm, format kadru 16:9.


Jakość zdjęć
Przetwornik obrazu w moim teście „produkował” rozdzielczość 2100 lph – gdy JPEGi pochodziły z aparatu i 100 lph więcej – gdy powstały z RAWów nominalnie wywołanych w firmowym Samsung RAW Converter. Z tym, że wyniki byłyby z pewnością troszkę lepsze, gdybym skorzystał z optyki wyższej klasy niż otrzymany do testu zoom 20-50 mm. Niemniej to i tak dobry wynik jak na 14 mln pikseli, ale na pewno nie rewelacyjny. Zresztą konkurencyjny Sony SLT-A33 z matrycy o identycznej rozdzielczości osiągnął takie same rezultaty.

Cieszy bardzo skuteczna i precyzyjna funkcja ratowania przepalonych świateł. W Samsungu NX100 mamy też oldschoolowy format kadru 6 x 6, po nowemu 1:1.


Pod względem szumów przetwornik wypada zupełnie nieźle. Na tyle dobrze, że do zakresu ISO 100-3200 Samsungów NX10 i NX5 dodano jeszcze ISO 6400. Drugą zmianą było podwyższenie poziomu, od którego zaczyna działać redukcja szumów. Tam funkcjonowała już przy ISO 800, a tu dopiero przy ISO 1600, a do tego przy tej czułości jedynie delikatnie zdejmuje szumy chrominancji, nie ruszając szumów luminancji. Przyznam, że ich redukcja także by się przydała, lecz widać, że konstruktorzy postawili tu na wysoką ostrość obrazu – nawet kosztem obecności cyfrowego ziarna. Tych, którzy nie lubią tej wady obrazu, pocieszę, że ziarno po pierwsze ma bardzo „analogowy” wygląd, a do tego bardzo łatwo i niemal bezśladowo daje się usunąć – nawet w pełni automatycznymi trybami popularnych „odszumiaczy”. Przy ISO 3200 funkcja odszumiania aparatu koniecznie musi być włączona, gdyż bez niej szumy chrominancji byłyby o wiele za silne. Spada przy tym trochę liczba drobnych szczegółów, ale na zdjęciach plenerowych znacznie bardziej widoczny był spadek nasycenia mocnych kolorów. Zresztą efekt ten widać już trochę przy ISO 1600. Ciekawe, że test studyjny, wykonany przy świetle żarowym, dużej różnicy wcale nie wykazał. Natomiast jeśli chodzi o ISO 6400 – dobrze, że jest, ale na wykorzystywanie tego poziomu wzmocnienia sygnału do czegoś więcej niż format pocztówkowy nie liczmy.

Jedyna sytuacja, w której NX100 miał problemy z prawidłowym oddaniem kolorów. Uznał, że scena przecież nie może być aż tak zielona i dorzucił trochę purpury. Widać ją na ścieżce.


Pod względem precyzji naświetlania NX100 działa bardzo stabilnie.
Automatyczny balans bieli plasuje się poziomem dokładności powyżej średniej. W świetle naturalnym nie sprawia problemów, co jest normą dla niemal wszystkich cyfrówek. Natomiast w żadnym z podstawowych rodzajów oświetlenia sztucznego (żarówki zwykłe i energooszczędne, jarzeniówki) idealnie nie jest. Osobiście radziłbym korzystanie w takich warunkach z balansu dobieranego według wzorca, ale w zapasie mamy jeszcze korekcję na dwóch osiach i autobracketing bieli.


Udał się ten „NX po nowemu”?
Udał się, co wcale nie znaczy, że to aparat idealny. Ważne, że Samsung wyciągnął wnioski z doświadczeń ze swymi pierwszymi NXami, usprawniając balans bieli, redukcję szumów czy formę menu. Na niskim poziomie pozostała jednak szybkostrzelność. Bezlusterkowce z zasady nie błyszczą w tej konkurencji, ale NX100 nie błyszczy także w ich grupie. Funkcji jest tyle, co trzeba, i choć w przypadku NX10 narzekałem na niezbyt szerokie możliwości dopasowania sposobu ich działania do własnych potrzeb, to tu już nie. Być może pomogła bardziej leikowska forma tego aparatu, ale z pewnością miało na to wpływ także przyjaźniejsze menu, funkcja iFn oraz dedykowany klawisz C.
A sam pomysł na kompakt z wymienną optyką oczywiście wymagał pójścia na wiele kompromisów. Samsung rozwiązał łamigłówkę funkcjonalności i miniaturyzacji tak, a nie inaczej, a uzyskany efekt nie jest zły. Osobiście chętnie jednak zaakceptowałbym o kilka milimetrów grubszy korpus, byleby matrycę doposażyć w system stabilizacji. Bo – jak widać na przykładzie optyki nowoprojektowanej do NXów i NEXów – trudno jest pogodzić ich nieduże rozmiary z obecnością wewnątrz optycznego systemu redukcji rozmazań.
Samsung NX100 z pewnością zostanie dobrze przyjęty przez rynek, na którym będzie czekał na nowych konkurentów. Pierwszym pewnie będzie Nikon. A może i Canon coś wymyśli? Zobaczymy.
Aparat udostępniła do testu firma Samsung Polska.